Niedorzeczne utopie znajdują chętnych słuchaczy
zwłaszcza w polskiej klasie średniej, która najbardziej ze wszystkich
Polaków boi się kryzysu polskiej modernizacji. Bo modernizacja ta klasę
te wytworzyła, a zachwianie modernizacji zniweczy jej możliwość
małpowania zachodnich odpowiedników. Starzenie się społeczeństwa,
przyspieszenie postępu technologicznego oraz postępująca globalizacja są
realnymi wyzwaniami z którymi potrzebujemy się zmierzyć. Niespójne i
nieracjonalne zestawy lewicowych haseł, które tak dobrze się teraz
przyjmują niestety wyrządzą nam więcej szkody niż pożytku.
Możliwości
transferów międzypokoleniowych opartych o piramidę demograficzną
wyczerpały się. W Polsce jeszcze nie zdążyliśmy skosztować państwa
dobrobytu, a już musimy się bać jego upadku. Jeśli nie chcemy upadku
potrzebujemy obniżyć emerytury i podwyższyć podatki. Możemy to osiągnąć
renegocjacją modelu emerytalnego lub dużym konfliktem politycznym
połączonym z rosnącym ryzykiem niewypłacalnością państwa. Rządzące
socjalliberalne elity nie chcą renegocjacji. Przedwczesne drenowanie
Funduszu Rezerwy Demograficznej, rozbiory OFE, sięganie po kolejne
jednorazowe zaskórniaki jak podatek od KGHM czy podatek od Lasów
Państwowych oraz wypychanie wysokim opodatkowaniem pracy kolejnych
roczników młodych Polaków na emigracją wskazują, że konflikt
rozstrzygnie ostre starcie pokoleniowych egoizmów a nie wynegocjowany
układ.
Czym dłużej będziemy odkładać renegocjowanie tego systemu tym bardziej ryzykujemy brutalne zderzenie pokoleniowych egoizmów. Na razie konflikt polega na tym, że świadczenia starszych uświęcone zaklęciem „prawa nabyte” pozostają w zasadzie niezmiennie wysokie, a młodym podwyższa się opodatkowanie bieżących dochodów i zmniejsza przyszłe świadczenia. Wysokie podatki wypychają młodych za granicę. To też forma pokoleniowego przetargu: podwyższajcie nam podatki, aż wyjedzie tylu, że zostanie tak niewielu, że nie będzie komu utrzymać ten niesprawiedliwy system.
Ale nasze starzejące się elity potrafią tylko straszyć rzekomym faszystowskim zagrożeniem oraz serwować ogólniki o tym, że urynkowienie gospodarki nie musiało być tak bolesne, a teraz czas przestać wierzyć bożkowi wolnego rynku.
Coroczny marsz niepodległości był marginalnym zjawiskiem skupiającym dwustu lub trzystu niezbyt okrzesanych i mało wpływowych młodzieńców do czasu, gdy prorządowa „Gazeta Wyborcza” zaczęła zachęcać do blokowania tego legalnego przecież marszu. Wtedy na złość establishmentowi do marszu przyłączyło się kilkadziesiąt tysięcy młodych, którzy czują się przegranymi obecnego rozdania politycznego i gospodarczego. Seweryn Blumsztajn wzywający na łamach Gazety do blokowania legalnego marszu z kamieniem w kieszeni, zamiast zablokować tylko spopularyzował rzekomy faszyzm, bo zareklamował ruch narodowy jako poważną opcję antyestablishmentową.
Straszenie rynkiem oraz przeciwstawianie mu hasła równości i sprawiedliwości to retoryczne nadużycie za którymi na stoi żadna spójna koncepcja polepszenia naszego wspólnego jutra. To rynek daje nam równość i sprawiedliwość w o wiele większym stopniu niż gospodarka reglamentowana przez samozwańczych mędrców. Zamiast straszyć rynkiem, trzeba szukać dla Polski miejsca na globalnym rynku. Wobec ogromnych, wspomnianych wyżej wyzwań, rola Polski w zmieniającej się gospodarce światowej nie jest jasna. Skorzystaliśmy na globalizacji. Wraz z upadkiem socjalizmu włączyliśmy się w wymianę handlową z całym światem. Staliśmy się naturalnym podwykonawcą niemieckiego przemysłu. Dokonaliśmy bezprecedensowego zwiększenia stopy życia. Wbrew popularnym mitom dostępne dane wskazują, że od dekady spadają w Polsce nierówności materialne.
I jak na razie ku żalowi krytyków kapitalizmu nie chce on zbankrutować. A największe problemy gospodarcze pojawiają się w krajach, które zaniechały reform jak Turcja, Argentyna, Ukraina, Brazylia, Rosja, Kazachstan, Indie, Wenezuela i Indonezja. Brak reform nie był problemem dopóki pieniądz z zachodnich banków centralnych płynął szerokim strumieniem na rynki finansowe i finansował rozbuchane wydatki rządowe. Teraz zaczyna być. Polska na razie, powtarzam na razie nie doświadcza podobnych problemów. Ale rząd nie robi reform usprawniających państwo i gospodarkę, tylko wydaje unijne pieniądze i żyje w przekonaniu, że coś wreszcie zatrybi i gospodarka ruszy do przodu. Gospodarka sama z siebie nie zatrybi. Przestraszony konsument nie będzie wiecznie się zadłużał na konsumpcję, a przedsiębiorcy zmęczeni dużym ryzykiem regulacyjnym inwestować będą tylko w projekty o wysokiej stopie zwrotu i krótkim okresie do zwrotu. W tej sytuacji rząd zaczyna sam inwestować. Kwitną rządowe spółki atomowe, inwestycje w mieszkania czy Polskie Inwestycje Rozwojowe. To już było i w II RP i za PRL. Państwo w roli inwestora nie sprawdziło się wtedy i nie sprawdzi się jutro. Po pierwszym zachłyśnięciu się tym ile się buduje zjawiska takie jak za szeroki front inwestycji w stosunku do możliwości, inwestycje wedle kryteriów politycznych a nie opłacalności inwestycji, brak dyscypliny inwestycji widoczny w notorycznym opóźnianiu się terminów oddania inwestycji, obsadzanie kluczowych stanowisk swoimi a nie sprawnymi oraz korupcja sprawią, że to co w pierwszych latach państwowego wzmożenia inwestycyjnego będzie wyglądać na sukces okaże się marnotrawstwem.
Naszej społeczności brak dalszego pomysłu na Polskę. Wyczerpujące się rezerwy rozwoju znaczą, że przeciętny Polak nie zakosztuje bezpieczeństwa i poziomu życia naszych zachodnich odpowiedników. W obliczu braku pomysłu na Polskę co najwyżej uda się naśladować swych zachodnich odpowiedników nielicznym elitom za pomocą rosnących transferów, co budzić będzie rosnący resentyment biedniejszych. Już dziś polscy sędziowie o najwyższej pozycji w zawodzie odjechali od średniej krajowej zarobków o wiele bardziej niż ich zachodni odpowiednicy. Podobnie z wykładowcami akademickimi i nauczycielami – w stosunku do średniej krajowej zarabiają więcej niż większość ich zachodnich odpowiedników. Elity polskie aspirują do zachodniego poziomu życia, a zapomniały, że żyją w biednej społeczności.
Polacy jeśli mają być społecznością wartą tego miana potrzebują nowych mitów, które poruszą wyobraźnie i pchną do wspólnego działania. Kultura powstańczej walki i spiskowania już wiek temu stała się szkodliwa. Niby wiemy o tym. Lecz prawica chciałby z powrotem ożywić te zmurszałe truchła. I w klimacie strachu znajduje popyt na symboliczną nekrofilię, która wypiera zdrowy odruch nowoczesnej wspólnotowości i dumy. Ale wyczerpuje się również centrolewicowa mitologia III RP. Dla elit sprawujących władzę i regulujących nasze życie legitymizacją była modernizacja. Na razie zadłużają nas i wydając transfery z UE by pozorować dalszą modernizację w postaci kolejnych kolejne dróg, basenów i stadionów. Do czasu.
Modernizacja bowiem nie polega na tym, że wydamy niespodziewanie i łatwo pozyskane środki z zewnątrz czy zrabowane młodym. Modernizacja polega na tym, że społeczność wypracowuje mechanizmy identyfikowania celów rozwojowych, rezygnowania z innych celów i przestawia wartości społeczne oraz aparat swojego państwa na ich osiągnięcie. Polacy poza latami 1989-1990 nie dokonali takich wyborów. Nie nauczyli się przestawiać aparat swojego państwa by sięgać po cele rozwojowe. Chcieliście ulżyć dzieciom w PGRach? To nie trzeba było tyle wydawać na dotacje do kopalni, stoczni i PKP! Dziś drogi, baseny i stadiony budujemy za cudze pieniądze. Jest wątpliwe byśmy potrafili wygenerować środki na ich utrzymanie. Wartości Polaków skupione są wokół wyszarpania jak największej konsumpcji dla siebie tu i teraz. W tym wyścigu wygrywają najsilniejsi, regionalno-branżowe elity urzędnicze oraz starsze pokolenie zorganizowane w związki zawodowe i inne grupy nacisku. Pod ich presją tworzymy iluzję, że można modernizować się i marnować środki na nierozwojową konsumpcję. Łudzimy się, że można mieć nieskutecznie i niepotrzebne transfery socjalne, które omijają rzeczywiście potrzebujących, niesprawne sądy, debilne regulacje, a modernizacja sama i tak przyjdzie.
W takim klimacie delegitymizacja myślenia ekonomicznego staje się modnym zajęciem. Ekonomia pomaga ograniczone środki stosować z największym efektem. To znaczy, że werdykt ekonomistów będzie często odwrotny od oczekiwań grup interesów pragnących sięgnąć do kieszeni podatników. Na przykład jakoś tak dziwnie się składa, że ogół szermujących hasłami kultury i edukacji za podatkiem od telewizora odnosi materialne korzyści z istnienia TVP dotowanego przez podatnika. Kultura, równość i sprawiedliwość zbyt często są przykrywką dla dojenia podatników przez uprzywilejowanych przedstawicieli establishmentu.
W krytyce tej przodują filozofowie i socjolodzy. Kwestionowanie wartości wiedzy „ekspertów” jest zajęciem współczesnych humanistów wynikającym z epistemologicznego opóźnienia rzędu 25-50 lat wobec tego co przynosi cywilizacja techniczna. Od Mickiewicza do prof. Króla szkiełku i oku się nie ufa wynajdując wszystko co przemawia za z góry przyjętą tezą o bezwartościowości wszelkiej racjonalizacji sfery społecznej i podaje w łatwo przyswajalnej papce poezji lub niezbornego wywiadu prasowego.
Starzejące się elity krzyczą równość i sprawiedliwość, a tak naprawdę chcą dokonać redystrybucji do klasy średniej, by jak najdłużej podtrzymać złudę modernizacji, która trzyma je u władzy i na salonach. Nowe transfery przybiorą postać transferów od biednych i bogatych do klasy średniej co będzie nie tylko niesprawiedliwe ale również antyrozwojowe. Już zresztą zaczęliśmy pieniędzmi biednych wspierać średniaków. Darmowe studia dzienne na państwowych uczelniach to nic innego jak dotowanie klasy średniej przez warstwy uboższe. Na studiach dziennych za darmo studiują głównie dzieci klasy średniej. Za pieniądze na uczelniach prywatnych i państwowych studiują dzieci uboższych rodziców. Wszelkie dotacje do kupna mieszkań to kolejny socjal dla klasy średniej na koszt biedniejszych. Podobnie z dotowaniem kopalni, gdzie dobrze zarabiający jak na Polskę górnicy byli utrzymywani w nierentownych kopalniach z pieniędzy pielęgniarek i hipermarketowych kasjerek.
Chcecie sprawiedliwej i dynamicznej społeczności w Polsce? To dokończmy przejście od zamkniętego porządku społecznego gdzie prawo i moralność są narzędziami w rękach wąskiej elity pilnującej ładu do otwartego porządku społecznego, gdzie szerokie rzesze obywateli na równych warunkach konkurują o pozycję oraz strzegą władzy i pilnują siebie nawzajem.
Na razie zatrzymaliśmy się pomiędzy otwartym a zamkniętym społeczeństwem w pół-zamkniętym systemie społecznym. Taki rozkrok jest niekomfortowy dla przedstawicieli elity jak na przykład profesorów, którzy już nie są świętymi wyroczniami i stracili swoje wpływy, nie jest też wydajny bo my obywatele nie mamy jeszcze wystarczających narzędzi do nadzorowania władzy. Receptą na polskie wyzwania jest więcej konkurencji, mniej przywilejów, dbanie o najsłabszych a nie o tych z kijami czy ustosunkowanymi z władzą.
W tym temacie pojechałem dzisiaj po bandzie:
http://www.urbas.mpolska24.pl/5874/bezczelnosc-starych-dziadow-z-pis