Wbrew tamu co się mówi, nie chodzi bynajmniej o wymianę jakichś "elit". Chodzi o ich odbudowę. Po latach wojennej eksterminacji, przypieczętopwanej komunistycznym terrorem i późniejszym oportunistycznym relatywizmem, narodowe elityt zostały bowiem praktycznie zniszczone i wypchnięte. Widać to w minionych dzisięcioleciach, aż nazbyt wyraźnie.
To, co zostało ukształtowane w postaci post-PRL-owskich tzw. "elit" mogliśmy oglądać choćby w przeddzień szczytu w Brukseli podczas feministycznych "manif" antyrządowych. To wóczas w zachwytach owych "elit" zmogliśmy zobaczyć to, co wówczas wyraził swoim wpisem Donald Tusk: "Moje serce jest z polskimi kobietami, które protestują dziś na ulicach ponad 100 polskich miast. Pokazują swoją niezależność i godność. Jestem bardzo dumny".
Niby nic nowego, ale jednak wciąż szokuje. Zwłaszcza, gdy ma sie przed oczyma dominujący na tych protestach język pogardy, wulgaryzmy i wykrzyczaną niewiedzę. Do rangi symbolu tegorocznej manify urasta zdjęcie roznegliżowanej kobiety z napisem na ciele "Męczy mi Polska" (i jeszcze "wisi mi krzyż" włożony w krocze). Można powiedzieć kwintesencja tych demonstrantów i tych, którzy bezrefleksyjnie ich popierali.
Takie oto "elity" znajdują zrozumienie wśród tych, którzy mówią w Brukseli, że polski rząd ma co prawda zasady, ale oni maja fundusze. Powiało nieświeżym oddechem Jałty... Powiało najgorszą tradycją europejskiej polityki siły. Powiało brzęczącą monetą rozdawana w XVIII wieku na dworach sąsiadów Rzeczpospolitej. No, ale co się dziwić, w końcu w potoku wulgaryzmów wykrzyczano wśród oklasków dumnych samozwańczych "elit" po raz kolejny, że "Męczy ich Polska".