Zaprzysiężony 30 czerwca prezydent zainicjował kampanię wymierzoną w producentów i sprzedawców narkotyków. Przez pierwsze dwa miesiące jego prezydentury, w wyniku akcji zginęło 2400 osób powiązanych z narkobiznesem. Duterte powiedział też, że dopóki z ulic nie zniknie ostatni diler, akcja będzie kontynuowana. Według policyjnych raportów, do tej pory 900 osób zginęło w wyniku działań policji, a reszta to „śmierci podczas śledztw”. Działacze na rzecz praw człowieka uznają ten zwrot za próbę ukrycia zabójstw pozasądowych i obywatelskich samosądów.
Tak zorganizowana akcja spotkała się z „przejawem troski” ze strony Stanów Zjednoczonych, dawnego imperium kolonialnego, a dziś sojusznika Filipin. Duterte już wcześniej skrytykował raport ONZ krytykujący falę zabójstw i nie przyjął propozycji spotkania z sekretarzem generalnym tej organizacji, Ban Ki-moonem, która miała miejsce podczas odbywającego się w Laosie szczytu państw regionu. We wtorek Rodrigo Duterte miał rozmawiać z prezydentem USA, Barackiem Obamą, ale ten odwołał spotkanie, co jest następstwem wcześniejszych słów Duterte. Kilka dni temu prezydent Filipin powiedział na temat spotkania, że
, a także, że„jest on przywódcą suwerennego państwa, które już dawno przestało być kolonią”
„Ameryka sama ma zbyt wiele na sumieniu, żeby go strofować”.