Radosław Sikorski zaapelował, aby wyciągnąć wnioski z narodowej katastrofy, jaką było powstanie warszawskie i został poddany miażdżącej krytyce. Nie mogło być inaczej, bo w obowiązującej dziś wykładni sierpniowy zryw jest wielkim zwycięstwem, a nie żadną tragedią. Powstanie zostało poddane sakralizacji, a jego legenda pokonała historię. Zatem każdy, kto pyta o jego sens i celowość spotka się z surowym potępieniem.
Wszyscy zranieni wypowiedzią ministra niech zwrócą wzrok na gen. Władysława Andersa. Dowódca II Korpusu, zdobywca Monte Cassino, a po wojnie przywódca polskiej emigracji politycznej nazwał wybuch powstania „zbrodnią” i „największym nieszczęściem dla Polski”. W sierpniu 1944 roku w depeszy z Włoch do Londynu raportował, że jego żołnierze nie rozumieją jego celowości, a on sam uważa, że stolica pomimo bezprzykładnego bohaterstwa walczących, z góry skazana na zagładę. Jak oświadczył w swoim meldunku „wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i pytamy się, kto ponosi za to odpowiedzialność”.
Anders, doświadczony żołnierz i dowódca osądzał, że powstanie nie było należycie przygotowane i nie miało najmniejszych szans powodzenia. Uważał, że ocena sytuacji militarnej na froncie wschodnim, dokonana przez dowództwo Armii Krajowej pod koniec lipca 1944 roku była z gruntu fałszywa. Podkreślał, że wybuchu warszawskiej insurekcji nie uzgodniono z aliantami zachodnimi i nie upewniono się, jaką pomoc mogą oni dostarczyć walczącej Warszawie. Oceniał, że powstanie leżało głównie w interesie Niemców i Stalina, a jego dowódcę i szereg innych osób należy postawić przed sądem.
Generał Anders wiedział, że Warszawa z uwagi na wartość gromadzonych od wieków bezcennych dóbr narodowych oraz znaczenia dla całego kraju została wyłączona z planów walki. Do połowy lipca 1944 roku gen. Bór-Komorowski w ogóle nie myślał o powstaniu w stolicy. W związku z tym zmagazynowaną broń przerzucano do okręgów wschodnich, gdzie miała być użyta. W konsekwencji warszawski garnizon AK ogołocony z broni przystąpił do bitwy. Żołnierzom bez oręża ich dowódca polecał, aby uzbroili się w siekiery, kilofy i łomy.
Co zatem przesądziło, że wydano rozkaz do walki? Potrzeba wstrząsu i wielkiej demonstracji. Powstanie miało być manifestacją militarną wobec Niemców i polityczną wobec Rosjan. Armia Czerwona miała zobaczyć polskie flagi i administrację rządu londyńskiego. W ciągu 12 godzin, miasto miało być uwolnione od okupanta, by mogły się w nim zorganizować władze cywilne. Kiedy płk. Bokszczanin zauważył, że takie zadanie jest niewykonalne usłyszał, że w wojsku każde zadanie jest wykonalne, jeśli tylko chce się je wykonać.
Demonstracja zakończyło się straszliwą klęską, katastrofą i ruiną, która nie dotknęła żadnej innej stolicy w Europie. Straty polskie okazały się przerażające. Na jednego zabitego żołnierza niemieckiego poległo, co najmniej 10 powstańców. Jeśli uwzględnić ofiary wśród ludności cywilnej to okaże się, że śmierć jednego Niemca kosztowała życie 100 Polaków. Gdyby jakikolwiek generał amerykański, czy brytyjski osiągnął takie wyniki – oddano by go pod sąd i ukarano. Niewątpliwie morze krwi, cierpień, bohaterstwa, poświęceń ludności cywilnej i żołnierzy jest rzeczą świętą, ale nie rozgrzesza to i nie uświęca sprawców narodowej katastrofy.
http://www.se.pl/wydarzenia/opinie/leszek-miller-racja-sikorskiego_198577.html