Pod wieloma względami polska gospodarka wróciła do stanu kryzysowego z 2001 roku, a więc końcówki rządu premiera Buzka. Mam na uwadze zerowy wzrost PKB, rosnącą lawinowo dziurę budżetową (dziura Bauca) i zwyżkujący deficyt.
Ówczesne działania ratunkowe podjęte przez mój rząd polegały na racjonalizowaniu wydatków i jednoczesnym ożywianiu gospodarki. Chodziło przede wszystkim o stymulację gospodarki, a nie tylko o cięcia budżetowe. Temu celowi służyły ułatwienia dla przedsiębiorców i obniżenie podatku CIT na niespotykaną skalę – z 27% do 19%. Zmniejszenie podatków nie tylko nie uszczupliło dochodów do budżetu, ale przeciwnie – w pierwszym roku obowiązywania nowej stawki wpływy z CIT były o 3 mld. złotych większe.
Dlaczego zatem w polityce rządu Tuska przeważają zamysły fiskalne łącznie z podwyższeniem podatków, a nie prorozwojowe? Skąd widoczny prymat ministra finansów nad ministrem gospodarki. Co się dzieje z Waldemarem Pawlakiem, który powinien być motorem działań na rzecz wzrostu gospodarczego?
Aktywna rola ministra gospodarki jest niezbędna w obliczu chociażby takich faktów jak tylko 42 procentowe wykorzystanie środków unijnych, czy spadek o 8 miejsc pozycji Polski w rankingu łatwości prowadzenia działalności gospodarczej.
Błędna jest teza, że skoro rząd nie ma aktywnej polityki gospodarczej, to dobrze dla gospodarki. Jeśli nic nie robi to nie wzmacnia tendencji korzystnych i nie osłabia tendencji negatywnych. W wyniku bierności ministra Pawlaka polityka gospodarcza jest pasywna, chaotyczna, skupia się na działaniach fiskalnych przy faktycznym lekceważeniu sfery wzrostu gospodarczego.